Australijczycy mają dość wzrostów cen nieruchomości. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby ponadto dwie trzecie z nich nie uważało, żerynek nieruchomości czeka załamanie – wynika z danych zebranych przez CoreLogic-TEG. Pomimo utrzymywania się takiego stanu od ponad roku, oczekiwania mieszkańców antypodów się nie sprawdzają.
Czemu? Winą obarczani są Chińczycy. Ci pomimo limitów wywozu dewiz ze swojego kraju znajdują sposoby, aby swoje
oszczędności przenosić z Chin
na australijski rynek nieruchomości. Rozwiązanie to jest popularne, ponieważ Chińczycy maja ograniczone możliwości bezpiecznego
inwestowania. Do tego nieruchomości są w chińskiej kulturze wyznacznikiem statusu społecznego, co dodatkowo zwiększa ich atrakcyjność w oczach potencjalnych
inwestorów.
Wzmożony popyt pompuje ceny, które nie przeżyły prawdziwej korekty od wielu lat. Tym samym przeciętni Australijczycy mają coraz większy problem z zakupem własnych „czterech kątów”. Nieruchomości stają się po prostu za drogie dla sporej części z nich.
W końcu rząd uznał, że problem ten należy rozwiązać. Sposobem ma być opodatkowanie. Australijczycy uznali, że skoro inwestorzy z Państwa
Środka kupują nieruchomości w celach
inwestycyjnych, to ich apetyt ochłodzi konieczność zapłacenia podatku w wysokości 10% przychodów ze
sprzedaży nieruchomości. Podatek ten będą musieli zapłacić wszyscy niebędący obywatelami Australii.
W efekcie rząd dał czerwone światło wszystkim cudzoziemcom, którzy spekulacyjnie nabywali nieruchomości w Australii z myślą o szybkiej odsprzedaży. Wciąż mile widziani są więc cudzoziemcy, którzy nieruchomości na Antypodach traktują jako bezpieczną i
długoterminową przystań dla
kapitału, lub tym bardziej dla tych, którzy będą chcieli ubiegać się o obywatelstwo. Nowy podatek zniechęci tylko część nabywców z zagranicy nie narażając tym samym rynku na gwałtowny
spadek popytu.
Ostrożne ruchy są niezbędne, biorąc pod uwagę fakt, że ceny nieruchomości w Australii rosną od kilkunastu lat, co może sugerować istnienie spekulacyjnej bańki.
Lion's
Bank