Swoją firmę założył jeszcze na studiach. W ciągu 12 lat, Future Processing z jednoosobowej działalności gospodarczej przekształciło się w software design house, zatrudniający 500 osób i realizujący projekty dla klientów z Europy Zachodniej.   Future Processing to już 500 osób – znasz każdego osobiście? Niestety nie, ale staram się to nadrobić. Odsuwam się powoli od działań handlowych i chcę spędzać więcej czasu z zespołem, rozmawiać z ludźmi. Wciąż biorę udział w większości ostatecznych rozmów kwalifikacyjnych, które poprzedzają podjęcie współpracy. Jako lider firmy przeszedłeś długą drogę – skąd czerpałeś wiedzę o tym, jak zarządzać dużą organizacją? Nie bez znaczenia były książki o zarządzaniu. Trochę wiedzy o prowadzeniu małego zespołu, która przydawała się na początku, wyniosłem ze studiów. Najwięcej dała jednak nauka na własnych błędach. W pewnym momencie zauważyłem też, że w zespole mamy wiele mądrych osób i to one zaczęły w dużej mierze kształtować sposób działania Future Processing. Zebrałem osoby o różnych kompetencjach i doświadczeniu, co świetnie się sprawdza. Istotne jest też wzajemne zaufanie, jakim się darzymy. Moja „władza” w firmie jest już dość symboliczna – jestem raczej dobrym duchem, niż managerem. Korzystałeś z pomocy zewnętrznych doradców? Obecnie od czasu do czasu pojawiają się u nas konsultanci, ale przez pierwsze 10 lat budowaliśmy firmę na bazie naszych własnych doświadczeń. Wspieracie też uczelnię – zafundowaliście na Uniwersytecie Śląskim Laboratorium Informatyczne. Chcemy być blisko uczelni, bo wiele trafiających do nas osób to studenci lub świeży absolwenci. To laboratorium to jeden z elementów naszej współpracy. Czyli to element procesu rekrutacji? Tak, ale nie tylko. Myślimy o współpracy na polu badań i rozwoju, mamy też wspólne przedsięwzięcia dydaktyczne. Chociaż rekrutacja faktycznie była pierwszą, główną motywacją, żeby nawiązać współpracę z uczelnią. Jak zacząłeś? Już w podstawówce próbowałem pisać gry komputerowe. Chciałem coś tworzyć, więc natura przedsiębiorcy być może ujawniła się u mnie już dość dawno. Jednak te początkowe pomysły zwykle do niczego nie prowadziły, były to inicjatywy, które kończyły się po kilku miesiącach. Zawsze działałeś na własną rękę? Nie, miałem dwa epizody kiedy pracowałem dla kogoś. Najpierw pomagałem w małej agencji reklamowej tworząc projekty w Corel Draw, a między szkołą średnią a studiami pracowałem dla software design house’u, który sprzedawał swoje produkty w USA. Myślę, że także dlatego Future Processing działa teraz na zagranicznych rynkach. To było duże doświadczenie, bo do tamtej pory myślałem, że jestem niezłym programistą, ale praca w profesjonalnej firmie szybko pokazała mi, jak mało wiem. Jak na Ciebie wpłynął taki kopniak? Motywowało mnie przebywanie w otoczeniu bardziej doświadczonych ludzi, z których większość chciała się dzielić wiedza. Brałem z pracy książki i czytałem popołudniami. Może nie dokonałem niesamowitych postępów, bo to były tylko 3 miesiące, ale motywacja na pewno mi wzrosła. Opowiedz o początkach Future Processing. Nasz pierwszy duży projekt realizowaliśmy dla zagranicznego klienta, a związany był z rozpoznawaniem twarzy. Był naprawdę trudny i podjęliśmy się go chyba tylko dlatego, że nie wiedzieliśmy, jak bardzo jest skomplikowany. Udało się go zrealizować od strony technicznej, chociaż biznesowo okazał się klapą dla klienta. Pracowaliśmy wtedy w czwórkę – ja i 3 kolegów ze studiów. Jak pozyskaliście klienta z Wielkiej Brytanii? Pod koniec studiów byłem na wymianie studenckiej w Nottingham i stwierdziłem, że warto się tam zaczepić. Udało mi się zdobyć posadę programisty, ale nie przyznałem się tej firmie, że studiuję, więc musiałem wymyślić dobrą wymówkę, aby móc zdalnie pracować z Polski i bywać w Anglii  tylko raz w miesiącu przez kilka dni. Jak rozwinęła się ta współpraca? Później świadczyłem usługi dla tej firmy w ramach jednoosobowej działalności gospodarczej. Tak się narodziło Future Processing skierowane na rynek zagraniczny – wcześniej realizowaliśmy kilka projektów w Polsce. Co Cię motywowało do angażowania się we własny biznes zamiast w lekkie, studenckie życie? Nie traktowałem tego jak poświęcenie. Robiłem to co chciałem, realizowałem swoje marzenie… Studia nie były może na pierwszym miejscu, ale chciałem je ukończyć. Po jakim czasie odsunąłeś się od programowania na rzecz spraw czysto biznesowych? Już w 2002 roku, czyli po dwóch latach, programowałem wyraźnie mniej. Ostatni raz miałem kontakt z kodem w 2007 roku. To była wyjątkowa sytuacja, ponieważ pojawił się potencjalny klient i musieliśmy szybko wykonać dla niego projekt – bezpłatne testowe zlecenie. Miało być gotowe w ciągu 8 godzin, więc usiadłem razem z jednym z kolegów i trochę pomogłem. Udało się zrealizować projekt na czas, a ten klient do dziś z nami pracuje i przynosi nam istotny kawałek przychodu. Robiąc to zadanie testowe po godzinach nie przyszło by mi do głowy, że wyniknie z tego tak lukratywna współpraca. Jak najskuteczniej pozyskać klientów? Przede wszystkim dzięki sieci kontaktów. Polecenia, marketing szeptany -  to główne źródło klientów. Pomogła też firma z Anglii, dla której pracowałem – jej właściciele polecali nas dalej. Co było kluczowe dla rozwoju firmy? Najważniejsze było chyba zorientowanie się na rynki Europy Zachodniej, głównie Wielkiej Brytanii. Wiele tamtejszych firm sparzyło się na outsourcingu do takich krajów, jak np. Indie. Byli świadomi zalet outsourcingu, ale Indie rozczarowały ich pod względem kulturowym, językowym czy geograficznym. Firmy z Europy Środkowo–Wschodniej, w tym my, pojawiły się jako alternatywa. Byliśmy we właściwym miejscu we właściwym czasie. Niestety nie  mogę sobie przypisać żadnych zasług, takich jak wymyślenie czegoś wyjątkowego czy posiadanie niespotykanej biznesowej intuicji, po prostu dostaliśmy szansę i ją wykorzystaliśmy.

Zobacz również