Zapytania, które wpisujemy do wyszukiwarki Google są dokładnie analizowane przez najbardziej nieoczekiwane instytucje - banki centralne. Dzięki temu w jeden dzień wiedzą tyle, ile po dwóch tygodniach pracy zespołu ekonomistów. Przoduje w tym izraelski bank centralny, który bada statystki poszukiwań internetowych w każdej dziedzinie. Zarówno tych dotyczących zajęć tańca w naszej miejscowości, jak i nowoczesnego sprzętu AGD. W ten sposób, na długo przed pojawieniem się oficjalnych danych z rodzimych GUS-ów, bank mierzy popyt na wszelkie usługi i produkty. Jak wiadomo, Google zbiera te dane niemalże w momencie ich wpisania do wyszukiwarki, a zatem zadanie banku jest znacznie ułatwione. Bank izraelski nie jest w tym osamotniony, dzielnie sekundują mu banki z takich krajów jak Stany Zjednoczone, Anglia, Włochy, Hiszpania i Chile. Wszystkie banki mają jeden, kluczowy, cel: sprawdzić czy wyszukiwania internetowe prawidłowo odzwierciedlają rzeczywiste działania gospodarcze. Stawką w tej grze jest wypracowanie jak najsprawniejszej polityki reagowania na sytuację gospodarczą przez instytucje odpowiedzialne za funkcjonowanie systemów bankowych. Erik Brynjolfsson, członek komisji doradczej Rezerwy Federalnej w Bostonie, uważa, że dokładniejsze i bardziej aktualne prognozy pozwolą odróżnić spowolnienie od recesji i uzdrowienie gospodarki od boomu napędzającego inflację. Brynjolfsson, równocześnie wykładowca MIT, w grudniu 2009 roku stworzył prognozę na temat sprzedaży produktów w rynku wewnętrznym. Swoje badanie w całości oparł na statystykach wyszukiwani internetowych. – Gdyby Fed miał dostęp do tych informacji, byłby w stanie dokładniej przewidzieć to, co wydarzyło się na rynku mieszkaniowym i szybciej oszacować rozmiary problemu – mówił, mając na myśli recesję z okresu 2007-2009. Gdy Google opracowywał nowy system naliczania częstotliwości z jaką wpisywano zapytania, padło pytanie czy w oparciu o te dane będzie można przewidzieć to, co pokażą tradycyjne raporty ekonomiczne. Hal Varian, główny ekonomista Google przeprowadził próbną analizę statystyk. - Okazało się, że to działa – mówił później w wywiadzie. W kwietniu 2009 roku postanowił opublikować raport na podstawie danych pozyskanych z Google Trends. Raport obejmował prognozę obrotów na rynku mieszkaniowym i samochodowym. Już w lipcu ekonomistka z Banku Izraela napisała podobny raport w oparciu o dane z Google. Stwierdziła w nim, że nowe dane pozwoliły przewidzieć spowolnienie i zastój w izraelskiej gospodarce. Odkrycie Variana i Brynjolfssona stało się swoistym przełomem. Wielu ekonomistów zaczęło sobie zadawać pytanie czy wzrost wyszukiwań informacji o samochodach oznacza też wzrost ich sprzedaży? W takim razie co z zapytaniami o świadczenia socjalne? Prekursorzy nie są zdziwieni zainteresowaniem pracowników banków centralnych. Największym problemem i wyzwaniem banków to tzw. „wróżenie z fusów”, czyli ustalanie stóp procentowych. Są one wynikową statystyk gospodarczych, które napływają z dużym opóźnieniem. Na przykład Amerykańska Izba Handlowa publikuje comiesięczne raporty dopiero w połowie następnego miesiąca. Natomiast Google udostępnia dane od 1 do 3 dni po wpisaniu zapytania. – Jeśli mamy szybciej reagować na sytuację rynkową, musimy mieć jak najświeższe dane – mówi Varian. Eksperyment jest przeprowadzany przez Bank Izraela. Autorka raportu, Tanya Suhoy, z polecenia prezesa banku analizuje dane dostarczane przez Google. W oparciu o właśnie te dane przygotowywana jest comiesięczna analiza wskaźnikowa z informacją o aktualnym stanie gospodarki. Raporty trafiają do prezesa, Stanleya Fischera i komisji polityki pieniężnej, ustalającej wysokość stóp procentowych. Jak w wypadku każdej nowej technologii, także i tu biegli analitycy podają argumenty, które studzą zapał. Primo: brak statystyk porównawczych. Wszystkie dane z Google sięgają nie dalej niż do 2004 roku, a więc 8-letni system, na który przypada zresztą okres hiperkonsumpcji i gwałtownej recesji, nie może być systemem porównawczym w zestawieniu z tradycyjnymi danymi. Secundo: ograniczenie grupy badawczej. Nie jest tajemnicą, że Google Analytics bada zapytania również pod względem grupy wiekowej. Lecz statystyki Google nie obejmują osób starszych lub dużo mniej biegłych w obsłudze komputera. – Teoretycznie korzystanie ze statystyk Google może być interesujące, jednak na razie takie prognozy zmiennych makroekonomicznych nie są wiarygodne – ostrzega Lucrezia Reichlin, była dyrektor badań w Europejskim Banku Centralnym, a obecnie wykładowca London Business School. Pomimo głosów przeciwnych, Bank Anglii korzysta z podanych przez Google danych. Po gruntownej analizie zapytań o takie hasła jak „zasiłek”, bank przewidział stopę bezrobocia. Banki centralne Hiszpanii, Włoch i Chile na razie nie oceniają przydatności statystyk do oceny bieżącego stanu gospodarki, ale są zgodne co do wielkiej wartości tego narzędzia dla przyszłych badań. – Metoda na razie raczkuje, ale jest fascynująca – mówił w marcu prezes Fed w San Francisco, John Williams. Jego zdaniem jesteśmy świadkami “rewolucji w statystyce”, bo tak ogromna ilość informacji pozwoli “obserwować zmiany w czasie rzeczywistym”. Wojtek Dereziński

Zobacz również