Spofity, Pandora, Deezer? To już przeżytek - mówi Kim Dotcom i otwiera nowy serwis z legalną muzyką, który pozamiata na rynku. Dlaczego? Bo artysta dostanie 90% ceny swojej piosenki. Kim Dotcom, dawniej Schmitz, to megaznany na całym świecie twórca i założyciel serwisu Megaupload. Ścigany zawzięcie przez amerykańskie wytwórnie multimilioner umożliwiał pośrednio łamanie praw autorskich. Na jego serwerach można było znaleźć wszystko, co ludzie na nie wrzucili. A wrzucali filmy, muzykę i e-booki. Tak bardzo zalazł za skórę biznesowi filmowemu i muzycznemu, że szturm na jego posiadłość przypuściło FBI w sile 20 ludzi z psami i z użyciem śmigłowców - czyli niewiele mniej, niż na Osamę. O ile jednak Osama mieszkał w małej uzbrojonej po zęby twierdzy, o tyle Kim dzielił swoją hacjendę tylko z żoną. Megaupload w szczytowym momencie odpowiadał za 4% ruchu w światowej sieci, generował 175 mln $ zysku rocznie i był w pierwszej 15 najczęściej odwiedzanych stron. Dziś Kim Dotcom zapowiada muzyczną rewolucję, której chce dokonać nowym serwisem - Megamusic. I trudno przypuszczać, by mu się nie udało. Jego atutem mają być stawki dla artystów. 90% ceny piosenki czy albumu trafi właśnie do ich kieszeni. Co więcej - nawet jeśli muzyk udostępni swoje utwory za darmo i tak może zarobić. Dotcom zamierza się po prostu dzielić przychodami z serwisu. Co ciekawe, Kim tak naprawdę nie robi rewolucji - wykorzystuje stary model z lat 80. Wtedy rozwój techniki sprawił, że muzycy, głównie niszowi, przestali potrzebować wytwórni. Nagrywali płyty w garażach, małych studiach, sami je wydawali i sami sprzedawali w zaprzyjaźnionych sklepach. To model Do It Yourself. Megamusic również ma pomijać wytwórnię - wystarczy nagrać płytę, wrzucić ją na serwer i już można zarabiać niezłe pieniądze, nie zdzierając przy okazji zbyt dużych pieniędzy ze słuchaczy. Wydaje się, że Kim Dotcom przechodzi właśnie podobną drogę, co polskie tłocznie i nagrywalnie ze złotej ery piractwa. Firmy, które masowo kopiowały nagrania i sprzedawały je nie tylko na bazarach, ale i w sklepach stopniowo zmieniły profil działalności na legalny. Dziś pracują dla wytwórni, które 20 lat temu bezczelnie okradały.

Zobacz również