Rozmowa z Nickiem Stevensem, Brytyjczykiem mieszkającym w Holandii, prywatnym przedsiębiorcą z wieloletnim stażem pracy w korporacji. Dlaczego przeprowadziłeś się z Wielkiej Brytanii do Holandii? Przedsiębiorcy nie mają tam warunków do rozwoju? Opuściłem Anglię w 2005 roku. Pracowałem wtedy dla dużej amerykańskiej firmy. Tak naprawdę nie wiem, dlaczego odszedłem. Po prostu czułem, że coś jest nie tak, jak być powinno. Nie byłem szczęśliwy. Myślę, że Anglia powoli zamienia się w małe USA. Wszystko kręci się wokół tego, jak dużo pracujesz, jak długo, jaki masz samochód, jak duży dom – nieważne, czy jest twój. Jeżeli masz ogromny kredyt, to też świadczy o tobie nienajgorzej. Ludzie nie są przy tym szczególnie towarzyscy. Nie zdawałem sobie z tego sprawy, dopóki nie wyemigrowałem do Holandii. Wiele aspektów życia jest tutaj dużo bardziej stabilne. Mniej godzin pracy, ale więcej dobrze spożytkowanego czasu. I przede wszystkim życie nie kończy się tu na pracy, co mi odpowiada. Mówisz po holendersku? Wystarczająco, żeby czuć się tu komfortowo. Szybko wpadłeś w sidła korporacji. Najpierw próbowałem rozkręcić swój biznes, a dopiero potem zacząłem pracę dla dużej firmy. To się stało właściwie przez przypadek, jak wiele rzeczy w moim życiu. Firma ta miała budżet w wysokości miliarda dolarów, zatrudniała 4,5 tys. ludzi w 92 krajach na całym świecie. To tak naprawdę było moje wykształcenie. Nie mam żadnego stopnia naukowego, magistra czy innego wykształcenia. Uczyłem się, pracując. Więc masz doświadczenie w pracy dla dużych korporacji. Jak to się właściwie stało, że nagle zdecydowałeś się zostać swoim szefem? Złożyło się na to kilka czynników. Praca w korporacji coraz bardziej mi doskwierała. Po 12 latach przeniosłem się z firmą do Kalifornii. Wyjechałem tam z konkretnymi zawodowymi celami do osiągnięcia. Myślałem, że to będzie ożywcza zmiana. Nie wiedziałem, jak bardzo się mylę. Poszedłem tam na konferencję Gary’ego Vaynerchuka. – Stop doing the shit you hate – nawoływał. Zdałem sobie wtedy sprawę, że choć mogę mieć wszystko, czego zapragnę – dwa szybkie samochody, apartament w Los Angeles, wakacje na Teneryfie, nie czerpię z tego radości. Chciałem odmiany. Jeżeli pragniesz zmian na polu zawodowym, zazwyczaj robisz coś ekstremalnego, na przykład… przechodzisz do konkurencji. Ale zmienia się wówczas tylko logo firmy, dla której pracujesz. Dużo czasu zajęło mi dochodzenie do tego, co naprawdę chcę robić, i w końcu postanowiłem: czas wrócić do korzeni i zostać swoim własnym szefem. I stworzyłeś startup. Nie, najpierw dołączyłem do istniejącej już firmy, która składała się z trzech osób. Mój konik to software. Nie jestem deweloperem, ale mam logiczny umysł i rozumiem technologie. Kiedy pracowałem dla Zebry, pomogłem im zbudować wewnętrzny system. Wiedziałem, że znam się na oprogramowaniu, wiedziałem też, że znam się na biznesie. Musiałem się tylko dowiedzieć, jak czerpać z tego radość. Startup, który zajmuje się oprogramowaniem dla biznesu – brzmiało to całkiem nieźle. Zanim zająłeś się swoim startupem, byłeś odpowiedzialny za tworzenie systemów dla dużych holenderskich kancelarii prawnych. Na czym polegała ta praca? Aby przeczytać cały artykuł, sięgnij do Proseed #25. Jeszcze nie subskrybujesz magazynu? Wejdź na proseedmag.pl/subskrypcja i zamów teraz!  

Materiał zewnętrzny

Jak skonsolidować chwilówki będąc zadłużonym?
Jak skonsolidować chwilówki będąc zadłużonym?
Jak skonsolidować chwilówki będąc zadłużonym? To pytanie nurtuje wielu osób borykających się z nagromadzonymi krótkoterminowymi zobowiązaniami. Choć proces...

Zobacz również