Niedawno na popularnym blogu technologicznym przeczytałem o innowacyjnej usłudze uruchamianej w Polsce. Innowacja polega głównie na skopiowaniu amerykańskiego odpowiednika albo jego angielskiej kopii - trudno powiedzieć. Twórcy firmy oceniają polski rynek usług, na którym chcą operować, na kilkadziesiąt milionów złotych (powiedzmy, że na 40) – nie część rynku, w której ich technologia się sprawdzi  i konsumenci za nią zapłaci, ale cały rynek. Ponadto firma ta nie produkuje usługi sprzedawanej na tym rynku, a jedynie jest pośrednikiem, swego rodzaju marketplace dla niezależnych podmiotów. Dlaczego ma to znaczenie? Ponieważ jej marża będzie musiała uwzględnić niski wkład w generowaną wartość, nie przekroczy zatem 20% czy 30%. Jakiego udziału  w rynku może oczekiwać racjonalny przedsiębiorca – nie tylko, żeby nie oszukiwać siebie, ale także by być wiarygodnym dla inwestorów? Gdybyśmy tworzyli nową usługę dla nieistniejącej potrzeby, to pewnie oczekiwalibyśmy „wszystkiego”,  np. 100% użytkowników przesyłających wiadomości do 140 znaków. W praktyce jednak jako lidera rynku cieszyć będzie nas tak duży udział, jak 20%. Zatem, przy optymistycznym scenariuszu, pokonaniu obecnych od lat na rynku konkurentów, wypracowaniu zdrowej marży (powiedzmy 25%)  i niepojawieniu się klona naszego klona możemy  liczyć na przychody 8 mln złotych i marżę ok. 2 mln. Za te pieniądze będziemy musieli sfinansować rozwój i utrzymanie produktu, pozyskanie partnerów handlowych, płatność (pewnie 1/10 naszej marży), reklamę i obsługę klienta. Przy dużym szczęściu zostanie nam milion złotych zysku, bardziej prawdopodobne jest kilkaset tysięcy. W amerykańskich warunkach inwestycyjnych mogłoby nam to dać wycenę firmy na poziomie nawet 20 czy 30 mln złotych. W Polsce będzie to raczej pomiędzy 10 a 15, no więc załóżmy 15. Jeśli zrobiliśmy wszystko za nasze kieszonkowe, jest super  – będziemy bogaci. Ale niestety mieliśmy w budżecie reklamę, sprzedaż itp., więc musieliśmy pozyskać finansowanie, pewnie od funduszu VC. Fundusz był rozsądny: w trzech rundach dał nam w sumie 4 mln złotych, obejmując za to 65% udziałów. Jaki mamy wynik? Fundusz za sprzedaż naszych udziałów uzyska pomiędzy 8 a 10 mln. Zespół założycieli ma do podziału 5 mln, na które pracował 5, może 7 lat. Dla funduszu oznacza to faktyczną stopę zwrotu 20% rocznie, czyli inwestycję z kategorii „niezupełnej porażki”. Założyciele, powiedzmy dwie osoby, zarobili po 2,5 mln złotych. To dobre pieniądze, choć nie coś, co pozwoli im przejść na emeryturę. Większy problem to fakt, że fundusz tę kalkulację wykona, zanim zainwestuje, i zwyczajnie powie: „Pas”. Warto mieć sny o budowaniu wielkiego biznesu i dobierać sobie inspirujące wzorce z bardziej rozwiniętych rynków, ale pamiętajmy także o racjonalnym policzeniu tego, jaki potencjał ma zbudowanie lokalnej wersji danego biznesu, a co ważniejsze – czy przy tym potencjale w ogóle uda się go zbudować.   Autorem felietonu jest Marcin Grodzicki, business developer, współzałożyciel Linkfindr.com. Artykuł pochodzi z  Proseed #19. Aby uzyskać dostęp do numeru, zamów pakiet z dostępem do archiwum na proseedmag.pl/subskrypcja. Wolisz słuchać?  Pobierz Proseed Audio #19 za jedyne 9,90 zł. Chcesz sprawdzić jakość, zanim zapłacisz? Zapisz się na darmowy newsletter i otrzymuj co miesiąc bezpłatne wydanie Proseed.

Zobacz również