Rentowność 10-letnich obligacji Finlandii potroiła się w piątek i można to nazwać krachem, ale można też uśmiechnąć się pod nosem widząc skok rentowności o 9 pkt bazowych.
Nie można jednak sądzić, że nic się nie dzieje. Przecena na rynku obligacji skarbowych objęła w piątek większość papierów od Tokio, przez rozwinięte
rynki azjatyckie i większość europejskich (za wyjątkiem Grecji i Rumunii), aż po rynki amerykańskie. Zmiany nie przekraczały jednak kilku punktów bazowych i gdyby nie masowość procederu, oraz zmiany w ujęciu procentowym (Finlandia jest przykładem przejaskrawionym, w przypadku obligacji krajów rozwiniętych rentowności rosły o kilkanaście, kilkadziesiąt procent), być może niewielu zwróciłoby na nie uwagę. Ale zwrócił Bloomberg, który na głównej stronie
internetowej wersji serwisu pisze o rysujących się pęknięciach na rynku obligacji.
- To wielki, wielki moment. Stopy procentowe dotknęły dna. Może nie będą rosły w najbliższym
czasie, jak mówiłem od lat. Ale myślę, że to początek czegoś i inwestorzy powinni być w defensywie (na rynku obligacji – red.) – mówi cytowany przez
agencję Jeffrey Gundlach, szef inwestycji w DoubleLine Capital.
Dlaczego akurat teraz i dlaczego akurat te drgania rentowności miałyby cokolwiek oznaczać? Szef Banku Japonii – Haruhiko Kuroda – zapowiedział, że BoJ może zweryfikować skuteczność realizowanego
programuskupu aktywów. Zaś świat
finansów od dawna wie, że choć najważniejsze banki centralne na całym świecie przeznaczają miliardy na skup obligacji (skarbowych i ostatnio także korporacyjnych), efekty gospodarcze są mizerne, powstały za to zaburzenia w rentownościach obligacji, takie jak ujemne rentowności nawet 10-letnich obligacji. Analitycy (Goldman Sachs) od miesięcy przewidują, że wyprzedaż na rynkach obligacji zacznie się od Japonii, gdy bank centralny zrewiduje swoją politykę skupu aktywów.
Czego możemy się spodziewać? Analitycy, którzy wypowiadają się dla agencji mówią raczej o stabilizacji i powolnym odwracaniu
trendu. Potrzeba przy tym nie lada wiedzy na temat wielkości i struktury zapadalności
długu skarbowego, by wyrazić sensowną opinię na temat jego przyszłości. Wiadomo jednak, że
obligacje o ujemnej lub bardzo niskiej rentowności opłaca się kupować tylko do czasu, aż trend trwa, bo oznacza on coraz wyższe wyceny obligacji, a więc i zyski księgowane „mark to market”. Już samo zatrzymanie pociągu może sprowokować do wyprzedaży, dlatego banki centralne muszą działać ostrożnie.
Co zaś do Catalyst – rynek obligacji
firm w Polsce ma luźne związki z rynkiem obligacji skarbowych na świecie i tylko przez rynek
kredytowy. Ewentualne pęknięcia, o których pisze Bloomberg, mogą wprawdzie zainfekować stopy procentowe także w krajach rozwijających się, ale większość papierów na Catalyst na zmienne oprocentowanie, zaś te o stałym kuponie mają z kolei zbyt krótkie okresy do wykupu, by inwestorom groziły straty (na wycenie) z tego powodu. Nie ma więc powodu, by ulegać niepokojom, kontrakty na stopę procentową nie wysyłają sygnałów do obaw (kontrakt na stopę procentową na 10 lat wzrósł o 3 proc., tak jak rentowność obligacji 10-letnich).
Wydarzeniem tygodnia na naszym małym rynku był
debiut obligacji Banku Pocztowego pochodzących z publicznej emisji w czerwcu. Debiut był udany, papiery w piątek wyceniano nawet na 103 proc., na koniec dnia
cena spadła do 102,4 proc., co jednak i tak oznacza 2,3 pkt proc. rzeczywistej marży ponad WIBOR 6M, jeśli Bank Pocztowy zdecyduje się na przedterminowy wykup obligacji w 2021 r. (co z dzisiejszej perspektywy wydaje się rozwiązaniem prawdopodobnym). W emisji bank oferował 2,8 pkt proc. marży. Możemy więc wciąż mówić o dużym zaufaniu inwestorów detalicznych do rynku. Oraz o ich rosnącym
udziale w obrotach, o czym świadczy kolejny spadek średniej
wartości transakcji (do nieco ponad 18 tys. zł) w sierpniu.
Emil Szweda
Obligacje.pl