Jednym z ekonomicznych skutków pandemii jest wysoki poziom inflacji. Widać go bardzo dobrze w cenach produktów i usług, które wyjątkowo podskoczyły. Skrajnym przykładem są materiały budowlane i usługi rynku budowlanego – gdzie ceny skoczyły nawet o 40-50% w górę. Co jest przyczyną tak wysokiej inflacji? Ekonomiści wskazują, że nie pandemia sama w sobie – ale decyzje dotyczące lockdownów i zakazów, podjęte na wiosnę i na jesieni zeszłego roku. Jeżeli więc chcemy zatrzymać wzrost inflacji i nie zafundować sobie kolejnego skoku cen, musimy inaczej zareagować na czwartą falę. Co nie oznacza jednak, że jest szansa na to, by ceny spadły.

– Od momentu ogłoszenia pandemii i zakazów z tym związanych, robionych na oślep i nieproporcjonalnie – a potem leczenia tej choroby gospodarczej, która była wynikiem lockdownu, obserwujemy opóźniony efekt popytowy. Eksplozję popytu, który wynika z tego, że zostaliśmy obdarowani jednorazowymi  pieniędzmi. Nie było takiego precedensu żeby państwo rozdawało setki miliardów złotych. Teraz wydajemy te pieniądze, co powoduje nieznane dotąd zachowanie rynkowe: inflację popytową – powiedział serwisowi eNewsroom profesor Witold Modzelewski, prezes Instytutu Studiów Podatkowych. – Na potęgę kupujemy na przykład mieszkania, bo mamy niską, w zasadzie ujemną stopę oprocentowania depozytu. Ten czas już się wyczerpuje, żeby nie było wątpliwości – obserwujemy końcówkę tego popytu odłożonego. Dzięki niemu oczywiście powstały określone dobra, mamy na przykład największy w historii trzydziestolecia boom budowlany. Czy za to się płaci wzrostem cen? Oczywiście, że się płaci. Jeśli ktoś lubi wolny rynek selektywnie, to będzie się przeciwko temu buntował. Ale to jest normalna kolej rzeczy nadwyżki popytowej – nałożonego popytu, wydatkowania pieniędzy i niskich stóp procentowych. Czy należy zareagować nerwowo? Jeżeli nikt nie wpadnie na pomysł, żeby nas znowu zamknąć, ten rynek się ustabilizuje. Ale ceny pozostaną wysokie, bo praca stała się droga. Jeśli więc inaczej zareagujemy na czwartą falę, to ten proces wyhamuje – nie będzie rosła inflacja, ale to nie znaczy, że spadną ceny. Będziemy drożsi jako kraj, wszystko będzie droższe i już do poziomu cen sprzed roku nie wrócimy. Musimy się na to zgodzić – wskazuje Modzelewski.


Zobacz również