Marcin Kostecki zrezygnował ze stabilnego etatu i mając na utrzymaniu rodzinę uruchomił "garażową" firmę. Dziś przedsięwzięcie znane pod nazwą ClickQuickNow dysponuje bazą marketingową o rozmiarze 2,7 mln rekordów, a jej przychody wielokrotnie przekroczyły pierwotne oczekiwania założyciela.   Czemu zrezygnowałeś z etatu na rzecz własnej firmy? Z taką myślą nosiłem się jeszcze długo przed założeniem ClickQuickNow. Pomysł na CQN zrodził się w 2009 roku. Miałem wielką chęć go urzeczywistnić i dosłownie ostatnie pieniądze, które miałem zaoszczędzone zainwestowałem w pomysł. Co cię zmotywowało do porzucenia stabilnej posady? Zawsze szukałem wyzwań. W czasach pracy „pod kimś”  często moja wizja tworzenia rzeczy była blokowana, co nie sprawiało mi specjalnej frajdy i zatrzymywało przedsiębiorczość. Chciałem się rozwijać, a kiedy ma się nad sobą przysłowiowy „bat”, jest to utrudnione. Można powiedzieć, że decyzja o prowadzeniu własnej firmy wynikła z chęci samorealizacji i dążenia do czegoś, z czym mogę się identyfikować. Nie chciałeś, żeby laury za efekty twojej pracy zbierał ktoś inny? Bardziej chodziło o to, że zawsze zastanawiałem się, komu są potrzebne efekty mojej pracy. Czy komukolwiek pomagają. Przykładowo – po co mam robić prezentację? Tylko dlatego, że szef prosi o zaprezentowanie pewnej koncepcji? Prosi, a później poświęca sekundę na slajd… …no właśnie. Chciałem, żeby moja praca miała w sobie jakąś wartość i była doceniana. Jak wyglądały początki ClickQuickNow? Pierwszą rzeczą było pożegnanie się z firmą zagraniczną, gdzie byłem odpowiedzialny za wprowadzenie ich innowacyjnej usługi na rynek polski. Po pewnym czasie doszedłem do wniosku, że ich model biznesowy nie jest dostosowany do realiów rynku polskiego – zarówno prawnie, jak i ekonomicznie, ale przede wszystkim mentalnie. To była firma Planet49 GmbH, zajmująca się pozyskiwaniem leadów sprzedażowych poprzez organizowanie darmowych loterii w Internecie i udostępnianiem danych użytkowników swoim partnerom. Moim pomysłem było zdobywanie ich poprzez konkursy, na które uczestnik ma wpływ, jeśli chodzi o wygraną i tworzenie nowych usług, z jednoczesną dbałością o higienę bazy, aby pokazać jej jakość, a nie tylko jej rozmiar. Zarząd pozytywnie wypowiadał się o tej idei, ale nie zdecydował się na jej wdrożenie ze względu na przyjęty model biznesowy. I wtedy postanowiłeś zrealizować ten pomysł na własną rękę? Nie od razu. Najpierw rok angażowałem się w rozwój  działalności Planet49 na polskim rynku. Nadszedł jednak moment, w którym powiedziałem zarządowi, że moja praca mija się z celem, bo zanim ten model zacznie im się opłacać, to wydadzą na mnie za dużo pieniędzy. Rozstaliśmy się, ale w pokojowej atmosferze. Co dalej? Zacząłem szukać pracy na polskim rynku, co okazało się trudne. Moje oczekiwania – nie finansowe, ale dotyczące stylu pracy i samorealizacji – były za wysokie. Szukano szeregowego pracownika, a nie wolnego elektronu, który chciałby realizować własne koncepcje i występować przed szereg. Byłem też zaangażowany w procesy rekrutacyjne na wyższych szczeblach, ale trwają one długo, a mnie kończyły się pieniądze. Miałem rodzinę na utrzymaniu, a oszczędności niewiele, więc zainteresowałem ideą konkursów pozyskujących dane marketingowe mojego brata – programistę. To był przełomowy moment? Tak, 11 maja 2009 r. zarejestrowałem domenę najszybszy-wygrywa.pl i uruchomiliśmy prostą stronę z formularzem z danymi osobowymi. Idea była prosta – ten, który najszybciej go wypełni - oczywiście wyrażając stosowne zgody na przetwarzanie danych - wygrywa wybraną przez siebie nagrodę. Stąd też nazwa firmy – ClickQuickNow.     A pierwszy kryzys? Nastąpił dość szybko, ponieważ mój brat nie mógł poświęcić aż tak dużo czasu i zrezygnował, co trochę zachwiało projektem. Ostatnie 10 tys. zł, które byłem w stanie zainwestować, przeznaczyłem na opłacenie firmy programistycznej, która poprawiła kod strony, a sam nauczyłem się emitować reklamy w sieci. Pierwsza kampania ruszyła 25 czerwca 2009 roku. Uruchomiłem ją za ostatnie oszczędności w IDMnet. Gdzie uczyłeś się reklamy? Robiłem to samodzielnie, testując różne formaty i kreacje. To były reklamy rodem z lat 90. – toporny design, pisane w języku HTML. Testowałem kreacje przez kilka miesięcy, żeby nauczyć się, jak skutecznie pozyskiwać ruch i konwertować go na leady. Jak zarobiłeś pierwsze pieniądze? Pomysł na najszybszy-wygrywa.pl był na tyle świeży, a reklamy na tyle old-schoolowe, że trudno było kogokolwiek przekonać, że idea ma sens. Druga połowa 2009 roku to był okres testowania. Równolegle szukałem klientów, sięgając do kontaktów zdobytych jeszcze podczas pracy na etacie. Pierwszym z nich okazał się Play. Play? Nieźle jak na początek. W czerwcu 2009 r. odbyłem rozmowę z członkiem zarządu. Informacja, że dostarczę im kilka tysięcy leadów sprzedażowych dziennie przekonała ich do współpracy. Co więcej obiecałem, że będę dostarczał te dane „na żywo”, co 3 lata temu było absolutną nowością. Zaczęliśmy od testu w sierpniu 2009. Skuteczność była 3 razy wyższa niż w przypadku jakiejkolwiek innej bazy marketingowej, ale pomimo tego długo czekałem na decyzję. Ile czasu Play trzymał Cię w niepewności? Prawie pół roku. Dostałem telefon dzień przed Wigilią i podpisaliśmy potem umowę. To był kolejny kamień milowy – dzięki temu kontraktowi mogłem zacząć myśleć o rozwoju biznesu. A raczej o rozwoju działalności, bo wtedy była to jednoosobowa firma prowadzona w piwnicy. Dosłownie w piwnicy. Jaki był efekt podpisania tej umowy? Katapulta. Obroty przekroczyły moje najśmielsze oczekiwania i pomysł zaczął się urzeczywistniać. A jak dużych obrotów oczekiwałeś? Niewielkich… Nie zakładałem firmy po to, żeby zarabiać miliony. Chciałem robić coś wartościowego, a przy okazji utrzymać z tego rodzinę. Dlatego gdy pojawiły się duże pieniądze nie wpadłem w szał zakupowy. Odkładałem je, inwestowałem stosownie w rozwój aplikacji front-end i back-endowej, jednym słowem w swoją firmę. Co ciekawe, przez 2 lata byłem w zasadzie monopolistą na swoim rynku.   Druga część wywiadu

Zobacz również